Nie wiem dlaczego, ale pielęgniarstwem interesowałam się już od najmłodszych lat. Dziwne, bo w rodzinie jedyną pielęgniarką była siostra babci, która mieszkała daleko od nas i bezpośredniego kontaktu z nią nie miałam.
Być może dlatego, że babcia zachorowała na cukrzycę. W tamtych czasach używano tylko insulinówek i ampułek z insuliną. Podkradałam strzykawki i igły i kłułam moje pluszaki. Dość szybko nasiąkały wodą, muszę przyznać. A zapach insuliny lubię do dziś.
Pod koniec szkoły podstawowej miałam przeogromną ochotę na szkołę medyczną, która niestety znajdowała się zbyt daleko od miejsca zamieszkania. Skończyłam w liceum ogólnokształcącym.
Pamiętam jak w połowie liceum zaczęłam na poważnie wybierać zawód. Było zapotrzebowanie na pielęgniarki w Polsce, ale zarobki śmiechu warte. I tak przez myśl mi przeszło sprawdzić, gdzie zarabiają najlepiej. Skandynawia! Norwegia!
Skończyłam liceum, byłam na studiach pielęgniarskich w Szczecinie i co dalej? Kiedy poznałam mojego chłopaka (teraz męża), zaczęliśmy dyskutować temat wyjazdu. On- jak się okazało wielki miłośnik narciarstwa biegowego, chętny był na Norwegię. Ja zresztą też.
Oboje doszliśmy do wniosku, że koniecznie muszę mieć studia magisterskie zanim wyjadę. No i nasze dziecko przyszło na świat. Oboje uczyliśmy się norweskiego.
Kiedy już w jakiś sposób władałam tym językiem i wszystkie formalności związane z autoryzacją dyplomu miałam gotowe, zaczęłam wysyłać podania. Przez długi okres była cisza, aż pewnego dnia zostałam zaproszona na rozmowę.
I tak to się zaczęło.
Velkommen til Norge.