W zeszłym roku planując wakacje, mieliśmy ochotę na jakąś wyprawę górskę. Czytając różne portale internetowe na temat niezbyt wymagających wycieczek górskich, zdecydowaliśmy się na obszar górski zwany Tafjordfjella.
Jest to obszar leżący w More og Romsdal, między bardzo popularnymi atrakcjami turystycznymi takimi jak Geiranger i Trollstigen.
Do punktu startowego naszej wyprawy dojechaliśmy autem i zaparkowaliśmy je na parkingu graniczącym z wybranym szlakiem górskim. Pierwszą noc spędziliśmy na polanie przy parkingu, gdzie postanowiłam przetestować, który śpiwór mam zabrać ze sobą: letni z komfortem spania w temperaturze +7, czy zimowy z komfortem do -1. Mimo, iż noc do zimnych nie należała, zdecydowałam się na zimową opcję.
Dzień 1. Start z Tunga w kierunku Grøndalen do Reindalseter. Dystans 17,3km
Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu niezbędnych rzeczy ruszyliśmy w trasę. Pokonywany szlak górski był bardzo łagodny i mało wymagający. Po drodze, mijając Vakkerstøylen decydujemy się na kupno tzn. fiskekort, czyli niczego innego jak karty rybackiej pozwalającej na łowienie ryb w słodkich zbiornikach wodnych. Planując wyjazd zmuszeni byliśmy do ograniczenia bagażu do minimum i jednocześnie musieliśmy zapatrzyć się w wystraczającą ilość żywności tak, żeby nam starczyło na cały tydzień pobytu w górach. W takiej sytuacji łowienie i konsumpcja ryb była dla nas niezbędna, jednak jak się później okazało, zbiorniki wodne na wysokości 1200m n.p.m. były najzwyczajniej w świecie zamarznięte więc o łowieniu ryb mogliśmy zapomnieć.

Dzień 2: Kontynuacja szlaku w kierunku Reindalseter. Dystans 11.4 km
Dość wczesnym rankiem palące słońce zmusiło nas do szybkiego opuszczenia namiotu. Po lekkim posiłku kontynuowaliśmy trasę w kierunku Reindalseter, przedzierając się przez Storløypfjellet. W tym dniu trasa była dużo bardziej wymagająca, prowadząca przez rwące potoki górskie gdzie suchą nogą przejść się nie dało. Na tym odcinku wiele razy zmuszeni byliśmy przejść bosymi nogami. Było to nie lada wyzwaniem ze względu na potwornie śliskie, zanurzone w lodowatej wodzie kamienie.

W wyższych partiach górskich nadal leżał śnieg. Tam mieliśmy okazję do wykorzystania zabranych ze sobą stuptutów. Idąc dość spory kawałek drogi nie spotkaliśmy żadnego turysty. Namiot rozłożyliśmy przy ogromnym jeziorze, gdzie w orzeźwiającej wodzie mającej zaledwie 11 stopni, odważnie kąpała się Alicja z tatą. Mi niestety odwagi na to zabrakło.

Dzień 3: Øvre Reindalen- Reindalseter- Veltdalshytta. Dystans 17,2km.
Tego dnia spotkaliśmy kilka osób na szlaku. Droga początkowo wymagająca nie była. Odcinek do Reindalseter czyli miejsca, gdzie znajduje się schronisko górskie, był stosunkowo łatwy. Natomiast od schroniska do Veltdalshytta pojawiły się wyzwania. Malownicza trasa prowadziławąską drogą na zboczu skały. Drogę tę krzyżowały dość częste wodospady i potoki, przez które ciężko było przejść. Było mokro, ślisko i stromo. I tym razem również musieliśmy ściągać obuwie. Przed długą część trasy rozglądaliśmy się na miejscem na rozbicie namiotu, jednak ze względu na ukształtowanie terenu i skaliste podłoże było to niemożliwe. W końcu udało nam się znaleźć miejsce na namiot niedaleko Veltdalshytta.



Dzień 4. Veltdalshytta-Karitinden-Fieldfarehytta. Dystans 15,8km.
Tego dnia nocujemy w tym samym miejscu i bez plecaków zdobywamy prawie najwyższy szczyt Tafjordfjella: Karitiden, o wysokości 1982m n.p.m. Będąc na szczycie dość szybka nadeszła mgła więc zbyt długo nie nacieszyliśmy się panoramą gór.
Kolejny dzień z rzędu pogoda dopisywała, a my relaksowaliśmy się przy kubku kawy i kakao. Odcięci od zasięgu telefonów komórkowych i internetu zdani byliśmy na własne towarzystwo. Przy tak fantastycznej naturze do szczęścia naprawdę niewiele potrzeba.


Dzień 5. Veltdalshytta-Pyttbua. Dystans 14,2km.
Wyruszyliśmy dalej w kierunku Pyttbua- kolejnego schroniska na tym górskim obszarze. Pierszy raz podczas pobytu padał przelotny deszcz. Na tym szlaku spotkaliśmy więcej osób, jednak ciagle można było ich wszystkich policzyć na palcach ręki. W okolicy schroniska przedzierało sie zdecydowanie więcej osób gdyż szlak prowadzący do niego cieszył się dość dużą popularnością. Namiot rozkładamy kilkadziesiąt metrów od schroniska nad jeziorem, gdzie w promieniu kilkuset metrów widzimy jeszcze kilka namiotów, ciągle jednak zachowując intymność i spokój dla siebie.
Dzień 6. Pyttbua-Tunga. Dystans 10,2km.
Po lekkim śniadaniu i wypiciu ostatniego kubka kawy w tym przepięknym otoczeniu, pakujemy namiot i wracamy w stronę auta. Z żalem opuszczamy góry. Wyjazd należał zdecydowanie do udanych. Pogoda dopisała i dziecko bez problemu przeszło każdy odcinek trasy.